Bioetyka regulacyjna potrzebna jak nigdy dotąd

Bioetyka regulacyjna potrzebna jak nigdy dotąd

Dodano: 
fot. zdjęcie ilustracyjne
fot. zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP / ANDY RAIN
Dr Filip M. Furman | Sprawa pana Sławomira – Polaka, który po zawale serca znalazł się w ciężkim stanie w szpitalu w Wielkiej Brytanii i który, znajdując się obecnie w stanie minimalnej świadomości, został przez szpital pozbawiony żywienia i nawadniania, co ma doprowadzić do jego śmierci – pokazała jak daleko w tyle za rozwojem medycyny pozostaje filozofia.

Szereg wypowiedzi krytyków działań polskiego rządu w tej sprawie unaocznił, że wiele osób ma potrzebę traktowania tych delikatnych, często skomplikowanych od strony wiedzy specjalistycznej, a nie tylko jej interpretacji, spraw w sposób zero-jedynkowy, próbując stosować wzorce myślenia w innych wypadkach słuszne, we wszystkich kwestiach wydających się na pierwszy rzut oka podobnymi. Istotne wydają się tutaj w szczególności braki w rozróżnieniu śmierci mózgowej od stanu wegetatywnego, a tego od stanu minimalnej świadomości, czy wreszcie sama definicja terapii daremnej, czy uporczywej – o czym w dalszym tekście.

Również cały ostatni rok obfitował w wydarzenia, które obnażyły nie tyle brak sprawności wielu europejskich systemów ochrony zdrowia – bo ta była boleśnie i powszechnie znana, ale często także daleko idącą niekompetencję osób w nim zarządzających – od szczebli najwyższych, po lokalnych ordynatorów.

Choć wielu pojedynczych lekarzy robi wszystko, by zapewnić swoim pacjentom jak najlepszą opiekę (a zakłady prywatne, zwłaszcza te w całości opierające swoje budżety na opłatach pacjentów-klientów, funkcjonują normalnie), ich możliwości pracy są ograniczane przez z jednej strony regulacje nieprzemyślane, a z drugiej przez całkowity brak regulacji. Wiele obszarów ochrony zdrowia wymaga nie tylko naprawy, ale przede wszystkim niejako wręcz wymyślenia podstawowych zasad ich funkcjonowania, ponieważ za rozwojem technologii medycznych i farmacji do tej pory nie nadążała refleksja społeczna, przede wszystkim etyczna.

Ochrona życia u jego początku

Ostatni kwartał roku 2020 naznaczony był bogatymi we wszelkiego rodzaju obscenę, za to ubogimi w realną treść, protestami, których katalizatorem stał się wyrok Trybunału Konstytucyjnego potwierdzający dosłowną wykładnię przepisów Konstytucji RP traktujących o ochronie życia. Od strony debaty bioetycznej powinniśmy dostrzec wielkie zagubienie protestujących, którzy nie potrafili uzasadnić moralnych podstaw swojego stanowiska, krzykiem jedynie zagłuszając swoją własną niepewność. Ta niepewność wynika z braku zrozumienia i właściwego uregulowania możliwości przerywania ciąży. Z jednej strony procedury medyczne i środki farmakologiczne stosowane są np. w przypadkach, kiedy dziecko zmarło w łonie matki i poronienie nie następuje samoistnie – takie zastosowanie nie budzi żadnych kontrowersji. Podobnie nie budzące powszechnych kontrowersji przerwanie ciąży może mieć także miejsce, kiedy życie matki jest zagrożone a przerwanie jest niejako skutkiem ubocznym stosowanej terapii, ratującej życie kobiety. Dalsze dopuszczalne prawnie, choć nie etycznie, zastosowania, to aborcyjne zabójstwo dziecko spłodzonego w wyniku czynu zabronionego oraz, do niedawna, dziecka podejrzewanego o niepełnosprawność. I tu brak regulacji bioetycznych, będących owocem pogłębionej debaty eksperckiej, zaczyna się uwidaczniać. Technologie medyczne dały nam bowiem możliwości, które wielu ludziom jawią się jako wprost wyjęte z filmów science-fiction. To wyobrażenie jest jednak błędne. Możliwości diagnostyczne mają swoje daleko idące ograniczenia, które powodują, że w bardzo wielu przypadkach uśmiercane są dzieci całkowicie zdrowe. Co więcej, rozwój technologii z zakresu reprodukcji – w postaci procesu zapłodnienia in-vitro, i jego bezkrytyczne przyjęcie przez społeczeństwo, jedynie pogłębił problemy etyczne w tym zakresie.

Procedura in-vitro jest bowiem ściśle powiązana z aborcją, śmierć olbrzymiej liczby istot ludzkich jest z góry w nią wkalkulowana. Wystarczy przytoczyć tutaj choćby liczby z programu in-vitro realizowanego w Warszawie w latach 2017-2019. W ramach programu wstępną szansę rozwoju dano 3209 ludziom (liczba dokonanych transferów zarodków), z dokonanych transferów powstało 1145 ciąż, z nich zaś urodziło się jedynie 778 dzieci. Jeśli przyjmiemy ostrożne założenie, że na potrzeby każdej procedury stwarza się 6 zarodków, oznacza to, że w ramach programu powołano do życia co najmniej 19 254 istnień ludzkich. Oznacza to, że 96% powołanych do życia zginęło. Jak widać więc, procedura in-vitro jest niezwykle mało skuteczna i bardzo nieefektywna kosztowo. Co więcej, prawdopodobieństwo powołania w jej wyniku do życia dzieci obciążonych bardzo poważnymi wadami genetycznymi jest relatywnie do naturalnej prokreacji niezwykle duże – to właśnie m.in. z tego powodu liczba zarodków stworzonych tak drastycznie różni się od tych implantowanych. Nie wiemy, bowiem statystyki w tym zakresie nie są prowadzone, jak wiele z aborcji przeprowadzanych w Polsce ze względu na wady płodu jest wynikiem właśnie procedury in-vitro, jednak sam fakt pokazuje, jak z jednego nierozwiązanego problemu etycznego w sposób bezpośredni wyrasta kolejny.

Jeśli chodzi o ochronę życia u jego zarania potrzeba odgórnych regulacji dotyczących opieki nad noworodkami stała się w okresie ograniczeń tłumaczonych pandemią choroby COVID-19 prawdziwie paląca. W obliczu braku szczegółowych, przyjętych na szczeblu państwowym, regulacji zorientowanych na przeciwdziałanie rozprzestrzeniania się wirusa w szpitalach, przychodniach i innych zakładach opieki zdrowotnej wiele osób zarządzających tego typu podmiotami przyjęło oddolnie, samowolnie, regulacje nie tylko w sposób znaczący łamiące prawa pacjenta, ale także jaskrawo kłócące się z zasadmi evidence based medicine. Szczególnie wyraźne były tu regulacje de facto, a niektóre nawet i nie kryjąc się de jure, uniemożliwiające opiekę matek nad ich nowonarodzonymi dziećmi pozostającymi na oddziałach neonatologicznych. Wobec części z nich, również dzięki interwencjom Ordo Iuris, wszczęto postępowanie w sprawie praktyk naruszających zbiorowe prawa pacjentów. Jak wiele jednak tego typu przypadków pozostało niewykrytych? Jak wiele dzieci i ich rodziców narażono na cierpienie? Jak dzieci, pozbawione kontaktu z matkami, często także pozbawione ich mleka, będą się rozwijać fizycznie? Jak narażenie na rozłąkę, na niewyobrażalny stres wpłynie na rozwój układu nerwowego i dalsze funkcjonowanie tych osób w przyszłym życiu? W jakim wreszcie mechanizmie rodzice dzieci mieliby stanowić większe zagrożenie epidemiologiczne niż personel medyczny, który przecież również prowadzi normalne codzienne życie, odwiedza sklepy, zamieszkuje ze swoją rodziną, a ponadto często ma kontakt również z członkami personelu pracującego na innych oddziałach, również zakaźnych? Wydaje się, że dyrektorzy takich placówek nie mieli jednak dość kompetencji – a przede wszystkim chyba dobrej woli – by zadać sobie te pytania.

Ochrona życia szczególnie zagrożonego

W ostatnich dniach szczególnie głośna stała się sprawa Polaka, który w szpitalu w Wielkiej Brytanii jest poddawany biernej eutanazji. Pomimo szeregu odwołań do sądów zarówno brytyjskich, jak i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka czy, prowadzonej przez Ordo Iuris, skargi do Komitetu ds. Praw Osób Niepełnosprawnych ONZ, wreszcie przyznania panu Sławomirowi stopnia dyplomatycznego, jego rodzina wciąż nie zdołała wstrzymać procesu powolnego uśmiercania swojego bliskiego. Dzieje się tak przede wszystkim ze względu na decyzję brytyjskiego sędziego, który stwierdził, że pozbawienie naszego rodaka życia leży w jego „najlepszym interesie”. Sama możliwość podjęcia takiej decyzji, w sprawie bardzo niejednoznacznej – bowiem pacjent znajduje się w stanie minimalnej świadomości, oddycha samodzielnie, jest przytomny, reaguje na obecność bliskich – przez de facto organy państwa budzi olbrzymie kontrowersje. Kto jednak w takiej sprawie jest uprawniony do decydowania, jeśli sam zainteresowany nie może wyrazić swojej woli? Rodzina? A jeśli tak, to kto z rodziny, do jak dalekiego stopnia pokrewieństwa lub powinowactwa? Co, jeśli, jak w tym wypadku, rodzina jest podzielona w tej kwestii? Może decydować powinni eksperci? Ze specjalistów jakich dziedzin złożony, jak bardzo interdyscyplinarny powinien być zespół, jak wiele osób liczyć? Co, jeśli wśród samych ekspertów – również ma to miejsce w tej sprawie – zdania są rozbieżne? Jeśli organy państwa miałyby decydować, np. w osobie sędziego, to na jakiej podstawie sąd miałby tę decyzję podejmować? Jak wiele za i przeciw byłby zobowiązany rozważyć? Oczywiście, są to sprawy obciążone bardzo dużym ładunkiem emocjonalnym i nie są proste nawet dla najbardziej wytrawnych ekspertów z zakresu intensywnej terapii, neurologii czy wreszcie bioetyki, w związku z tym stworzenie niejako algorytmu, który postępowanie w takich sprawach by regulował, nigdy nie będzie możliwe tak, by wyczerpywał on wszelkie wątpliwości. W tym momencie jednak, bez stworzenia tego typu regulacji, zdani jesteśmy jedynie na łaskę i niełaskę nie zawsze kompetentnych i nie zawsze życzliwych osób pozostających bez związku emocjonalnego i związku krwi z pacjentem.

Eksperymenty na ludziach

Procedura in-vitro jest problematyczna także ze względu na konsekwencji filozoficzne, jakie niesie ze sobą jej akceptacja. Dopuszcza ona bowiem arbitralne dokonywanie ocen, kto zasługuje na życie, a kto nie, na podstawie – trudno to inaczej określić – „jakości” danej osoby, znajdującej się na najwcześniejszym etapie rozwoju. Jest to rodzaj eugeniki. Moralna akceptacja tego różnicowania prawa do życia ze względu na określone cechy przyrodzone w dłuższej perspektywie musi prowadzić do ingerencji również w dzieci poczęte w sposób naturalny. Początkowo wiązać się to może z eliminacją niepełnosprawnych, w miarę postępów możliwości diagnostycznych również osób w pełni zdrowych, jednak o cechach przez swoich twórców (trudno mi nazwać takie osoby rodzicami) niepożądanych: jak wzrost, kolor włosów, być może nawet – kto wie, jakie możliwości przyniesie w ciągu najbliższych lat technika medyczna – cechach charakteru. Takie postępowanie w mojej opinii już na obecnym etapie klasyfikowane powinno być jako eksperyment na ludziach.

Pierwszym „krokiem naprzód” w tych eksperymentach będzie najprawdopodobniej próba eliminacji chorób. W istocie próba ta została już podjęta. W 2018 roku chiński naukowiec He Jiankui ogłosił, że udało mu się stworzyć pierwsze „modyfikowane genetycznie dzieci” – skutecznie wyeliminował on gen odpowiedzialny za możliwość zachorowania na AIDS. Ocena jego eksperymentu, a także sposobu jego przeprowadzenia przez chińskie władze była jednak jednoznacznie negatywna – He został skazany na 3 lata więzienia i grzywnę w wysokości 3 milionów juanów (ponad 1,7 mln złotych). Widać więc, że pewnego rodzaju refleksja etyczna, wewnętrzny nakaz zachowania istoty człowieczeństwa, charakterystyczna jest dla wszystkich ludzi, nawet cywilizacji o podstawach często odmiennych od łacińskiej.

Pomimo kary, jaką poniósł, He Jainkui otworzył kolejne drzwi dla ludzi bez skrupułów. Naiwnością byłoby myślenie, że nikt więcej nie postanowi przejść przez te drzwi, jeśli już tego nie robi. Założenie o działaniu wszystkich lekarzy, w każdym zakątku świata jedynie w dobrej wierze, pomijając aspekt pekuniarny czy niechlubne dziedzictwo niektórych firm farmaceutycznych doskonale rozwijających swoje portfolio leków w latach 40. ubiegłego wieku, nie jest właściwe. To, że my osobiście traktujemy pewne praktyki jako niewyobrażalne nie oznacza, że inni również samoograniczają się w swoich zapędach. Dlatego tak ważne jest stworzenie odpowiednich regulacji wyprzedzających rzeczywistość naukową.

W powyższym artykule chciałem przybliżyć Państwu tylko czubek góry problemów etycznych, które pojawiają się wraz ze wzrostem możliwości medycyny, zwłaszcza technologii medycznych i które nie zostały rozwiązane. Każda nowa technologia to wspaniałe możliwości, ale też nowe wyzwania. Czas na poważna debatę, czas na bioetykę regulacyjną.

Dr Filip M. Furman - socjolog, bioetyk, Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris

Czytaj też:
"Niestety stan brata się pogorszył". Bliscy głodzonego Polaka alarmują

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także